Fot. Bartłomiej Barczyk / Agencja Wyborcza.pl
1 z 14
Historia szpitala zaczyna się przed wojną
W październiku 1933 roku w ówczesnym Gleiwitz oddano do użytku Provinziale Landesfrauenklinik, czyli Klinikę dla Kobiet. Podczas uroczystego otwarcia uhonorowano matki rodzin wielodzietnych. O tym, że to szpital dla kobiet świadczy rzeźba, która do dziś stoi na dziedzińcu przedwojennego budynku. Na starych pocztówkach stoi sam, więc można w pełni podziwiać jego modernistyczną bryłę.
fot. arch
2 z 14
Pierwszy dyrektor
Pierwszym dyrektorem Instytutu został poznański chirurg dr Stanisław Bylina. Był jednym z prekursorów radioterapii w leczeniu raka w Polsce. W 1939 roku powierzono roku organizację Śląskiego Instytutu Radowego z siedzibą w Chorzowie. Te działania przerwała wojna. Dr Bylina wznowił je w 1946 roku. Z dawnej Landesfrauenklinik w Gliwicach wyniosła się Armia Czerwona.
Oficjalne otwarcie Państwowego Instytutu Przeciwrakowego odbyło się rok później. Miał tylko 50 łóżek, ale trzy lata później było ich już 280.
(Fot. Bartomiej Barczyk / Agencja Wyborcza.pl
3 z 14
Instytut traci samodzielność
Następcą dr Byliny został w latach 50. docent Jeremi Święcki, doświadczony onkolog wyszkolony we Francji. Instytut stracił jednak w tym czasie samodzielność. W roku 1951 premier Józef Cyrankiewicz wydał rozporządzenie o utworzeniu Instytutu Onkologii im. Marie Curie-Skłodowskiej (taką kolejność nazwisk zapisano dokumencie) z oddziałami zamiejscowymi. W rozporządzeniu napisano, że celem Instytutu "jest prowadzenie badań naukowych oraz nadawanie postępowego kierunku tym badaniom (...) ponadto wykorzystanie dla służby zdrowia Polski Ludowej zdobyczy naukowych, a w szczególności zdobyczy przodującej nauki Związku Radzieckiego".
Fot. Bartłomiej Barczyk / Agencja Wyborcza.pl
4 z 14
Tylko dwie sale
Początkowo Instytut miał tylko dwie sale operacyjne. Jedną większą, drugą mniejszą. Na większej sali były dwa stoły oddzielone parawanem. Zdarzało się, że pacjent, którego wwożono na dużą salę widział jak chirurdzy "kroją" już innego chorego.
Przy operacji używano rękawic, które po zabiegu trzeba było umyć, osuszyć a potem pudrować i sterylizować. Wszystko to odbywało w bezpośrednim sąsiedztwie sali operacyjnej, a nie jak dziś w profesjonalnych centralnych sterylizatorniach.
Fot. Bartłomiej Barczyk / Agencja Wyborcza.pl
5 z 14
Rad chowano w szufladzie
Do połowy lat 60. instytut miał niewiele aparatury do napromieniania. Radioaktywny rad chowało się w szufladzie. Obowiązywała tylko zasada, żeby tę tubkę z radem trzymać jak najdalej od głowy. Używano jednak głównie poniemieckich lamp rentgenowskich o mocy około 250 kV. W 1965 roku szpital wzbogacił się o bombę kobaltową, która miała ponad czterokrotnie większą moc. Dla porównania dzisiejsze przyspieszacze mają energię od 24 do 92 razy większą.
arch
6 z 14
Chwila oddechu na tarasie na dachu szpitala
Radioterapeuta docent Zbigniew Wojcieszek w otoczeniu współpracownic. - Byłem już na świecie. Tata chciał być żywicielem rodziny, więc wybrał radioterapię, bo tym, którzy pracowali w promieniach przysługiwał dodatek mleczny w wysokości 500 złotych - żartuje dr Andrzej Wojcieszek, ginekologiem (także pracuje w Instytucie). Wnuczek dr Zbigniewa Wojcieszka - Piotr poszedł w ślady dziadka i też został radioterapeutą, choć dodatku mlecznego już nie ma...
Fot. Bartłomiej Barczyk / Agencja Wyborcza.pl
7 z 14
Instytut się rozbudowuje
Na początku lat 80. rozpoczęła się rozbudowa Instytutu. Ciągnęła się latami, a pacjentów przybywało. Na zdjęciu z 1995 roku widać, jak wielu można było zmieścić na jednej sali. Dziś na takie zagęszczenie i ustawienie łóżek nie pozwalają przepisy.
Przyjmowanie chory w nowej części szpitala rozpoczęto dopiero w 2001. Liczba łóżek wzrosła wówczas do 479, a liczba klinik - do 10.
ROBERT KRZANOWSKI
8 z 14
Poparcie polityków
Nie byłoby pieniędzy na rozbudowę, gdyby nie poparcie polityków. Prof. prof. Bogusław Maciejewski, który na początku lat 90. został dyrektorem gliwickiego oddziału Instytutu umiejętnie o nie zabiegał. Nie obywało się jednak bez awantur. W 1997 roku Sojusz Lewicy Demokratycznej domagał się odwołania Andrzeja Sośnierza ze stanowiska lekarza wojewódzkiego za to, że przyznał Gliwicom pieniądze na nową radioterapię. Spór zakończył (zresztą SLD-owski) prezydent Aleksander Kwaśniewski. Na zdjęciu podczas wizyty w Gliwicach w sierpniu 1997 roku.
Fot. Grzegorz Celejewski / Agenc
9 z 14
Pierwszy cyklotron w Polsce
W roku 2010 w Instytucie Onkologii w Gliwicach otwarto pierwszy w Polsce i jeden z pierwszych w Europie cyklotron, czyli instalację do produkcji radiofarmaceutyków wykorzystywanych w tomografii pozytonowej (PET). Cyklotron to stalowy walec w podziemnym bunkrze. Bunkier ma mury grube na 2 metry. Wytwarzane w nim izotopy transportowane są do tzw. komór syntezy (na zdjęciu jedna z nich). Wewnątrz komór roboty mieszają izotopy z roztworem glukozy. Komórki nowotworowe są zawsze "głodne", dlatego izotop wymieszany z glukozą podany choremu trafia najszybciej właśnie do nich. Dzięki badaniu PET można w ten sposób zlokalizować nawet drobne nawet skupiska komórek nowotworowych.
Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.pl
10 z 14
Najlepiej wyposażony ośrodek w Polsce
O czasach, w których brakowało nowoczesnych aparatów do napromieniania w Gliwicach już dawno zapomniano. Dziś Instytut jest chyba najlepiej wyposażonym ośrodkiem onkologicznym w kraju. Ma 11 przyspieszaczy na bieżąco wymienianych na coraz to nowocześniejsze modele.
W 2011 roku w obecności szefa parlamentu europejskiego Jerzego Buzka oddano do użytku Cyberknife. - Przy tym aparacie inne przyspieszacze są jak dziecięce zabawki przy Robokopie - zachwalał prof. Bogusław Maciejewski.
Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Wyborcza.pl
11 z 14
Wielki sukces - transplantacja twarzy
Największym sukcesem w historii Instytutu są transplantacje twarzy. Przeprowadził je w 2013 roku zespół chirurgów pod kierunkiem prof. Adama Maciejewskiego, który miał doświadczenie zdobyte podczas setek operacji rekonstrukcyjnych u pacjentów z nowotworami w rejonie szyi i twarzy. Połączył je z doświadczeniem immunologów, koordynatorów przeszczepu ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu i wielu innych instytucji. W sumie w pierwszy przeszczep zaangażowanych było ponad 70 osób.
Przeprowadzono go u 33-letniego Grzegorza spod Oławy, któremu maszyna kamieniarska dosłownie oderwała twarz. Ubytek był tak duży, że odsłonięte były tkanki mózgu. Groziło to wprost śmiercią z powodu zakażenia. Był to pierwszy na świecie przeszczep twarzy ratujący pacjentowi życie. Operacja trwała 27 godzin. Drugą pacjentką była 26-letnia Joanna cierpiąca na choroba von Recklinghausena. Doprowadziła ona u niej do potwornego rozrostu guzów w rejonie twarzy i czaszki. Dziewczyna straciła przez wzrok, bo oczy przemieściły się w dół twarzy, miała trudności z przełykaniem. Nie mogła już prawie mówić. Dziś cztery lata po przeszczepie nie tylko mówi ale też planuje kolejne studia.
Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Wyborcza.pl
12 z 14
Walka o niezależność
Latem 2015 roku wybucha ostry konflikt między Instytutem Onkologii w Warszawie, a jego oddziałem w Gliwicach. Idzie o pieniądze. Warszawa ma długi, Gliwice - lokaty na ponad sto milionów. Warszawa chce pieniędzy dla siebie i oddziału w Krakowie. Już wcześniej 2012 Gliwice zapłaciły Warszawie "haracz" w wysokości 83 mln zł. Miała to być cena za samodzielność. Ale samodzielności nie dano. Tym razem obiecuje ją minister zdrowia prof. Marian Zembala. Jednak obietnicy nie dotrzymuje.
Kilka miesięcy później idea stworzenia samodzielnego Śląskiego Instytutu Onkologii jednak odżywa. Popierają ją śląscy posłowie PiS. "Gazeta Wyborcza", "Dziennik Zachodni" i Radio Katowice organizują akcję "Tak dla śląskiej onkologii". Pod petycją do rządu podpisuje się ponad 15 tys. osób. Na początku lutego 2016 NOWY minister zdrowia Konstanty Radziwiłł odbiera w Katowicach z rąk przedstawicieli mediów petycję wraz podpisami. - Doceniam lokalny patriotyzm, ale sprawa jest skomplikowana - mówi. To słowa na wiatr. Kilka tygodni później Radziwiłł odwołał szefa gliwickiego szpitala prof. Leszka Miszczyka właśnie za "dążenie do wyłączenia Oddziału w Gliwicach z Instytutu w celu utworzenia odrębnego instytutu".
)Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.pl / Agencja Wyborcza.pl
13 z 14
Po pransplantacjach, replantacje
Samodzielności nie ma, ale dalej są sukcesy. Po transplantacjach przyszedł czas na replantacje. Przeprowadzono je w zeszłym roku u dwóch kobiet, którym maszyny rolnicze zerwały skalp z głowy. Basia zbierała w polu kartofle. Maszyna zapchała się trawą. Chciała pomóc ją oczyścić. Wałek wciągnął jej włosy. Maszyna zerwała skórę z czoła, nosa, brwi, uszu, ciemienia, skroni i potylicy. Rozerwała mięśnie. Osiem godzin od wypadku trafiła do Instytutu Onkologii. Oderwany skalp był cały czas w wodzie z lodem. Nie miał oznak martwicy. Zespół pod kierunkiem prof. Maciejewskiego przyszywał go kolejne osiem godzin.
Druga była Anna spod Głogowa. Zbyt blisko przechodziła obok maszyny. Zahaczyła rękawem. Podobnie jak Basi maszyna zerwała 80 proc. skóry z głowy: czaszki, czoła, skroni.
Osiągnięcie chirurgów z Gliwic polegało na skali obydwu replantacji, a także przesunięciu granicy czasu. Nikt wcześniej nie próbował replantacji po upłynie aż ośmiu godzin od oderwania tkanek.
Materiały prasowe
14 z 14
Szpital jak kombinat
Na przedwojennych fotografiach stary budynek Instytutu Onkologii wygląda tak jakby postawiono go w polu. Dziś Instytut to wielki kompleks budynków z dobrym dojazdem (na zdjęciu biegnąca obok DTŚ). To szpital-kombinat. Prof. Krzysztof Składowski podczas obchodów 70-lecia przytoczył na dowód liczby: ponad 70 tys. hospitalizacji rocznie, 210 tys. konsultacji w poradniach, 5 tys. badań PET i ponad 800 tys. badań w Zakładzie Analityki i Biochemii Klinicznej itd.
Wszystkie komentarze